Niedawno okazało się, że moja nieomylność w temacie mieszkań
do wynajęcia jest ułudą. Niestety w grudniu moi cudowni, bezproblemowi
lokatorzy postanowili przejść na własne gospodarstwo domowe i zakończyli
wynajem mojego mieszkania. Znalezienie nowych okazało się trudna przeprawą,
kryzys trwa w Poznaniu w najlepsze, coraz mniej ludzi zmienia mieszkania, a nasi
poprzedni lokatorzy ustawili poprzeczkę bardzo wysoko. Jednak w końcu, po
prawie miesiącu oczekiwania, wreszcie znaleźli się zainteresowani. Zdaje się
jednak, że zasady, które starałam się przekazać wam we wrześniu nie są uniwersalne
i nie zachęcają każdego.
Według mnie największą zaletą mojego mieszkania były (niestety
– już w czasie przeszłym), w większości białe ściany, które rozświetlały i
powiększały wnętrze. Jednak moja nowa lokatorka stwierdziła, że w takiej bieli
to ona nie będzie mieszkać i przemaluje wszystko na beżowo, piaskowo czy jakoś
tak… Po tym jak uroniłam parę łez i wyrwałam sobie włosy z głowy, rozsądek
wziął górę i zgodziłam się na tą herezję. Mam jednak nadzieję, że będą mieszkać
długo, bo przemalowywanie piasków pustyni nie jest tym, co sprawi mi radość za
kilka miesięcy. Jednak w kryzysie, sformułowanie „klient nasz pan” nabiera
większego znaczenia, więc trzeba być elastycznym. Również praca dekoratora
polega głównie na kompromisie „jedynej słusznej:)” wizji projektanta,
oraz wizji zleceniodawcy, która jednak ma głos decydujący. Dlatego choć
architektura wnętrz to sztuka, ulega ona w znacznym stopniu regulacją rynkowym
i nie pozwala na pełna dowolność. O sukcesie projektanta świadczy właśnie
to jak połączy ze sobą te dwie wizje, tworząc wnętrze, które będzie jego wizytówką,
ale również, co ważniejsze, będzie realizowało zamysł klientów i sprawi im
radość.
Dlatego jeśli kiedykolwiek chcę realizować się w tym
zawodzie, muszę pokonać moją beżo – fobie, co boleśnie uświadomiła mi moja nowa
lokatorka.
Zatem w ramach terapii szokowej kilka piaskowych stylizacji:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz